Chciałbym podzielić się z Wami zeszłorocznym wypadem na Odrę,
podczas którego, udało mi się złowić piękną rzeczną siłaczkę (i nie tylko). A było to tak:
Na początku lipca, wybrałem się z kolegą na dwudniową zasiadkę. Pierwszego dnia, nie działo się za wiele. Kilka leszczy, krąpi i certa, które nie powalały swoją wielkością, to nie było to, czego oczekiwaliśmy. W nocy, z powodu intensywnych opadów deszczu i burzy, poszliśmy do auta się przespać. Od godz. 3, gdy wszystko ucichło, na nowo czatowaliśmy przy feederach. Porannych brań nie było, być może przez to, że płynęła "kawa z
mlekiem". Zmiany przynęt nic nie dawały, więc przed godz. 6,
postawiłem wszystko na jedną kartę - założyłem 3 ziarna kukurydzy i posłałem
zestaw tak daleko, jak było to tylko możliwe.
Minęło kilka minut i widzę, jak kij powoli zaczął się uginać - wyglądało to tak, jakby o zestaw zaczepiły się płynące z nurtem krzaki. Podszedłem do kija, wziąłem do ręki i czuję, jak to COŚ, jest ciągnięte przez nurt z taką siłą, że nie jestem tego w stanie podciągnąć w swoją stronę. "Przeciąganie liny", trwało na prawdę długo, ale w końcu zacząłem "przeważać", lecz wciąż nie miałem pojęcia co to jest za ryba. Przy samym brzegu, udało mi się ją podnieść na tyle, aby zrobiła wielki plusk. To wystarczyło, abym wiedział, co mam na końcu zestawu - to brzana, ogromna! I od razu myśl - a gdzie te odjazdy, po doholowaniu jej do brzegu? Jeszcze chwilę powalczyła i kolega sprawnie ją podebrał. Jest ogromna, gruba, strasznie szeroka - piękna "krowa"! Mierzymy - 77 cm, życiówka poprawiona aż o 16 cm! Od razu robimy pamiątkowe zdjęcia.
Minęło kilka minut i widzę, jak kij powoli zaczął się uginać - wyglądało to tak, jakby o zestaw zaczepiły się płynące z nurtem krzaki. Podszedłem do kija, wziąłem do ręki i czuję, jak to COŚ, jest ciągnięte przez nurt z taką siłą, że nie jestem tego w stanie podciągnąć w swoją stronę. "Przeciąganie liny", trwało na prawdę długo, ale w końcu zacząłem "przeważać", lecz wciąż nie miałem pojęcia co to jest za ryba. Przy samym brzegu, udało mi się ją podnieść na tyle, aby zrobiła wielki plusk. To wystarczyło, abym wiedział, co mam na końcu zestawu - to brzana, ogromna! I od razu myśl - a gdzie te odjazdy, po doholowaniu jej do brzegu? Jeszcze chwilę powalczyła i kolega sprawnie ją podebrał. Jest ogromna, gruba, strasznie szeroka - piękna "krowa"! Mierzymy - 77 cm, życiówka poprawiona aż o 16 cm! Od razu robimy pamiątkowe zdjęcia.
Odrzańska wąsata dama - 77 cm. |
Nie ważę ryb, ale jestem bardzo ciekawy, ile waży ta brzana,
więc daję ją do wody, ale w takim miejscu, że nie powinna uciec, ale
jednocześnie, może sobie spokojnie odpoczywać po holu i sesji zdjęciowej, a w
tym czasie, podchodzę po kolei do wszystkich wędkujących i pytam o wagę, ale
nikt nie ma. No trudno, miara wystarczy, jeden z wędkarzy, który miał do
czynienia już nie raz z dużymi brzanami, ocenia ją na ponad 5 kg i myślę, że
mogła tyle mieć, bo była na prawdę ciężka. Wracam i wypuszczamy piękną wąsatą damę.
Buzi...
...i do wody. Już nic mi nie było w stanie zepsuć dobrego humoru, jednak i
przy brązowej wodzie, da się coś złowić. Przypadek? Być może, ale w tej chwili, ma to najmniejsze znaczenie. Rybę złowiłem tuż przed godz. 6 rano, do 8 nic się nie
działo, więc kolega poszedł spać do auta.
Ja siedziałem przy wędkach, ale w końcu i mnie zmogło, zasnąłem na
fotelu. Ale zanim zasnąłem, mogłem obserwować, jak wychodzi z wody na kamień larwa, z której wyszła piękna ważka...
Budzę się o godz. 10 i... deszczowe chmury, z których miało
cały dzień padać, gdzieś wywiało (i to dosłownie), świeci słońce i tylko czasami
przysłoni je jakaś chmurka. Sprawdzam zestawy, wyciągam 25-30 cm krąpika i w tym czasie,
budzi się kolega i sprawdza również swoje zestawy. Przez kilka godzin, nic się nie dzieje, czasami ktoś złowi
jakiegoś 20+ cm krąpika, ja zakładałem 3 kukurydze, ale i tak drobnica je
oskubywała.
O godz. 14, jest fajne przygięcie szczytówki, zacięcie i na
brzegu, po krótkich holu, ląduje certa (wzięła na 3 ziarna kukurydzy!),
mierzenie i... co?! 37 cm?! Byłem przekonany, że nie ma nawet 35 cm, ale to pewnie tak
po tej brzanie. A zatem jest życiówka, poprawiona o 1 cm. Mija dobra godzina i kolejne przygięcie, jakby znowu się coś zaczepiło. Zacinam, chwila skupienia, nie ma szarpnięć, nie ma żadnych oznak "życia", ale podnieść ryba też się nie daje, więc już wiem, że mam kolejną brzanę, ale na pewno mniejszą.
Spokojne pompowanie, ale odkręcam hamulec jeszcze bardziej, tak na wszelki wypadek, jakby tej zachciało się pod nogami powalczyć typowo "brzanowo". I tak się też dzieje, ta dała popalić przy brzegu, piękne, bardzo mocne odjazdy, ale w końcu i ona daje się podebrać - wydaje się być malutka, ale też jest śliczna. To była ostatnia ryba wyprawy. Pod wieczór znowu zaczęło grzmieć i zbliżały się deszczowe chmury, więc się zwinęliśmy i ok. godz. 18, wyjechaliśmy, a na nasze miejsce, przybył deszcz...
Dwa dni później, na innym odcinku Odry, udaje mi się złowić kolejną brzanę (61 cm), która pokazała, co to jest prawdziwa siła, królowej nurtu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz